sobota, 18 czerwca 2016

Włóczęga

Włóczęga - to moje ulubiona zajęcie. Kocham łazić. Spacerować. Chodzić. Wędrować. Uprawiać nordic walking. Dzisiaj przeszliśmy z kijkami z mężem przed południem 6 kilometrów. Piękna pogoda, zapachy roślin, słońce, wiaterek i mimo, że spacer był w mieście - cudowne uczucie świeżego powietrza pieszczącego policzek i słońca dotykającego skóry. Piszę o tym, bo po tym spacerze ogarnęło mnie błogie uczucie spokoju, szczęścia, relaksu. Bardzo lubię być w ruchu. Mało rzeczy tak mnie przygnębia jak bezruch. I jest coś niezwykle uszczęśliwiającego w ruchu na świeżym powietrzu. Gdy chodzę wiem, że żyję. Zapominam o kłopotach. Myślę, zachwycam się, serce i mózg otwierają się. Nabieram wiary i nadziei. Odpoczywam.

Przypominają mi się latem czasy dzieciństwa, wakacji, gdy całe dnie spędzaliśmy na dworze biegając, jeżdżąc na rowerach, bawiąc się, awanturując, grając w gumę i w hacele. Dni były długie, wonne, niekończące się. Podwórko było całym światem, każdy krzaczek miał swoje tajemnice, każdy zakątek był polem dla zabaw i wyobraźni. Nie tęsknię do tamtych czasów. Nie tęsknię do dzieciństwa. Nie jestem już tamtą tłuściutką dziewczynką. Lata zmieniły mój świat, zmieniły mnie psychicznie, fizycznie i emocjonalnie. Nic z tamtego świata nie zostało. Jest on jak miraż marzenia sennego. A jednak jest częścią mnie.

Lato pozostało dla mnie magiczne. Z całą wybujałą gamą roślin, owadów i ptasiego świergotu. Z wycieczkami do lasu. Jest coś z przygody, z tajemnicy w tym letnim świecie. Zima jest cicha i martwa, lato bzyczy tysiącem szelestów i zachęca do poszukiwania siebie w najdziwniejszych miejscach. Wędrówka przez ten letni świat to dla mnie olbrzymia przyjemność. Czuję się częścią świata, częścią przyrody, czuję się w drodze - na swoim miejscu. Nie chcę przegapić ani chwili  z tej magicznej pory roku. Chcę czerpać garściami z letniej szkatuły cudów. To nic, ze praca. To nic, że obowiązki. Ile będę mogła, tyle zażyję słońca, powietrza, ruchu, radości. Oby lato zawsze trwało. Oby zawsze być w drodze. Kijki w dłoń, idziemy ku jesieni...


niedziela, 12 czerwca 2016

Miara umiaru

pragnę tyle rzeczy
potrzebuję niewiele
pożądliwość męczy
na duszy i na ciele
oddechu chcę, spokoju
odpoczynku, nie znoju
mniej raczej niż więcej
więcej szczęścia
mniej pieniędzy

Zmagam się wciąż ze swoją własną pożądliwością. Zachłanność to najbardziej nielubiana cecha, jaką u siebie obserwuję. A z drugiej strony - zawsze podobała mi się idea złotego środka, idealnej miary. Przyjemności są potrzebne. Są miłe. Są przyjemne. Jednak w nadmiarze są męczące, nużące, mdlące i niszczące. Gdzie szukać miary, która powie mi, że mam już dość? Mi podoba się idea niedosytu. I nie chodzi mi tylko o ciastka i wino. Odmówienie sobie tej tak bardzo potrzebnej, pożądanej pary butów, czy kolczyków - odmówienie sobie, które będzie dla mnie nieco trudne. To jest miara umiaru.

Nie wierzę w ascezę, umartwianie się. Rozpuszczanie się jednak jak nieznośnego bachora tłumi refleksję, radość z drobiazgów, zmysły. Cieszyć się życiem najlepiej można z lekkim ciałem, umysłem i sumieniem. Taplanie się w dobrobycie dla nieco choć świadomego człowieka powinno być wątpliwą przyjemnością. W końcu świat zmaga się z niezmierną biedą i niezmiernym nieszczęściem - dlaczego myśleć tylko o sobie, gdy można by pomóc? Oczywiście każdemu należy się adekwatna zapłata za pracę, za talent, za wkład w ogólny dobrobyt. Jednak czy chcę poświęcić się pogoni za dobrami doczesnymi? I gdzie jest granica dobrego, dostatniego życia i nadmiaru?

Chłonięcie, zachłanność - zawsze kojarzyło mi się to z wsysającą pustką. Im smutniejsze, czarniejsze moje serce, tym bardziej zachłanna się staję. Szukam lekarstwa na tę pustkę i nie zawsze je znajduję. Zapychanie się jednak dobrami materialnymi nie wydaje mi się odpowiedzią. Tworzenie czegoś, miłość, zachwyt, pokój. Próbuję tych odpowiedzi, gdy źle mi z samą sobą. Wymaga to walki z zachłannym, wewnętrznym bachorem, który chciałby sprawę załatwić nową bluzką albo piwem. Chcę zwolnić, oddychać, słyszeć dźwięki, czuć zapachy, spojrzeć w niebo. I zrobić coś produktywnego. Albo powiedzieć komuś coś miłego.

Ciężko mi w walce z własną małością. Denerwuję sama siebie, naprawdę czasem sama siebie nie znoszę. irytuje mnie moja małostkowość, wyprowadza z równowagi lenistwo, wkurza łakomstwo. Próbuję wykazać się wobec samej siebie cierpliwością wychowawczą, jakbym miała do czynienia z niesfornym podopiecznym. I chcę myśleć, że kiedyś osiągnę równowagę. Oby :)

czwartek, 9 czerwca 2016

Piękny dom, w którym...

Refleksje - są odbiciem: myśli, wrażeń, uczuć, przemyśleń. Temu będzie poświęcony ten blog. Refleksjom. O poezji. O książkach. O sztuce. O uczuciach. O wrażeniach. O przeżyciach. O poglądach. Nie spodziewajcie się jednak żadnej spójności po moich refleksjach. Jak moje wnętrze, tak ten blog będzie kalejdoskopem rzeczy najróżniejszych. Chcę o swojej psychice myśleć jak o pięknym domu. Pięknym, bo z natury jestem radosna, a w życiu szczęśliwa. Jednak w tym domu czasem straszy. Albo hula wiatr. Albo latają przyjazne duchy. Albo rozlega się śmiech. Czasem drwiący, innym razem swojski.

Refleksja jest także odbiciem wnętrza. Takim zbiorem odbić mojego wnętrza planuję uczynić ten blog. Piszę go głównie dla siebie. By za rok, dwa, trzy wrócić do zapisów dzisiejszych i sprawdzić, czy to jeszcze ja. Poza tym pisanie i wyrzucanie z siebie przemyśleń w otchłań sieci ma dla mnie jakieś oczyszczające działanie. Nie wiem, czy ktoś te posty przeczyta. Ja je napiszę i wrzucę w sieć jak list w butelce w fale oceanu - może gdzieś do kogoś coś kiedyś dotrze. A może nie. Sieć jest jak ocean. Wielka, mętna i żarłoczna, pochłania wszystko, ale i służy rozrywce beztroskich turystów. Są także rozbitkowie sieci. Takim rozbitkiem jestem i ja. Po co tu jestem? Czy ktoś mnie słyszy? Czy ktoś mnie widzi? Jedyne, co mi pozostaje - samotna wiadomość w butelce. Ten blog.

Odległy czytelniku, jeśli to kiedyś odczytasz wiedz, że gdzieś tam, po drugiej stronie sieci, spokojna kobieta siedzi przy klawiaturze komputera i wysyła swoje myśli w otchłań. Hop! Poszło! Nie ma odwrotu...