niedziela, 12 czerwca 2016

Miara umiaru

pragnę tyle rzeczy
potrzebuję niewiele
pożądliwość męczy
na duszy i na ciele
oddechu chcę, spokoju
odpoczynku, nie znoju
mniej raczej niż więcej
więcej szczęścia
mniej pieniędzy

Zmagam się wciąż ze swoją własną pożądliwością. Zachłanność to najbardziej nielubiana cecha, jaką u siebie obserwuję. A z drugiej strony - zawsze podobała mi się idea złotego środka, idealnej miary. Przyjemności są potrzebne. Są miłe. Są przyjemne. Jednak w nadmiarze są męczące, nużące, mdlące i niszczące. Gdzie szukać miary, która powie mi, że mam już dość? Mi podoba się idea niedosytu. I nie chodzi mi tylko o ciastka i wino. Odmówienie sobie tej tak bardzo potrzebnej, pożądanej pary butów, czy kolczyków - odmówienie sobie, które będzie dla mnie nieco trudne. To jest miara umiaru.

Nie wierzę w ascezę, umartwianie się. Rozpuszczanie się jednak jak nieznośnego bachora tłumi refleksję, radość z drobiazgów, zmysły. Cieszyć się życiem najlepiej można z lekkim ciałem, umysłem i sumieniem. Taplanie się w dobrobycie dla nieco choć świadomego człowieka powinno być wątpliwą przyjemnością. W końcu świat zmaga się z niezmierną biedą i niezmiernym nieszczęściem - dlaczego myśleć tylko o sobie, gdy można by pomóc? Oczywiście każdemu należy się adekwatna zapłata za pracę, za talent, za wkład w ogólny dobrobyt. Jednak czy chcę poświęcić się pogoni za dobrami doczesnymi? I gdzie jest granica dobrego, dostatniego życia i nadmiaru?

Chłonięcie, zachłanność - zawsze kojarzyło mi się to z wsysającą pustką. Im smutniejsze, czarniejsze moje serce, tym bardziej zachłanna się staję. Szukam lekarstwa na tę pustkę i nie zawsze je znajduję. Zapychanie się jednak dobrami materialnymi nie wydaje mi się odpowiedzią. Tworzenie czegoś, miłość, zachwyt, pokój. Próbuję tych odpowiedzi, gdy źle mi z samą sobą. Wymaga to walki z zachłannym, wewnętrznym bachorem, który chciałby sprawę załatwić nową bluzką albo piwem. Chcę zwolnić, oddychać, słyszeć dźwięki, czuć zapachy, spojrzeć w niebo. I zrobić coś produktywnego. Albo powiedzieć komuś coś miłego.

Ciężko mi w walce z własną małością. Denerwuję sama siebie, naprawdę czasem sama siebie nie znoszę. irytuje mnie moja małostkowość, wyprowadza z równowagi lenistwo, wkurza łakomstwo. Próbuję wykazać się wobec samej siebie cierpliwością wychowawczą, jakbym miała do czynienia z niesfornym podopiecznym. I chcę myśleć, że kiedyś osiągnę równowagę. Oby :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz