niedziela, 18 września 2022

Praca daje poczucie godności - to jest niewątpliwe



Praca to przywilej, nie przykry obowiązek. Oczywiście obowiązki zawodowe mogą nie być nam w danym momencie na rękę, jednak sam fakt, że codzienność ma kształt, schemat i swój tygodniowy rytuał - porządkuje w głowie i hartuje ciało. Przywilej pracy to nie jest popularne hasło w dzisiejszych czasach. Chcemy konsumować, ale nie pracować. Chcemy korzystać, ale nie wnosić do ogólnego spichlerza. Chcemy odpoczywać, nigdy się nie męcząc. Pracujemy konieczności, żeby utrzymać siebie, rodzinę, spłacać kredyty, nabywać. Narzekamy na robotę, która nigdy nie jest dość dobra, dość dobrze płatna, dość ciekawa, rozwojowa, fajna. Oczywiście w środowiskach zawodowych zdarzają się często bardzo nieprzyjemne sytuacje i praca to nie bal studniówkowy. Zapominamy jednak w tym wszystkim, że praca to przywilej, którego nie wszyscy mogą dostąpić.

Jako osoba niepełnosprawna miałam w życiu okresy, kiedy nie byłam w stanie podjąć aktywności zawodowej. Z racji charakteru mojego schorzenia, często spotykałam się w miejscach pracy z niechęcią, a nawet próbami poniżania. To, że pracuję, od ładnych kilku lat w sumie prawie bez przerw, uważam nie tylko za fakt, który jest ekonomicznie wygodny. Jest to dla mnie też przywilej. Przywilej możliwości życia względnie normalnie. Przywilej zarobienia na czynsz, opłaty i kolejny sweter. Przywilej wychodzenia z domu i robienia czegoś, co komuś potrzebne jest na tyle, by za to zapłacić. Przywilej codziennego dokładania do wspólnego spichlerza. 

Nie ukrywam, że niewątpliwie są ludzie, którzy nie potrzebują miarowego trybu życia, który daje praca. Oni dają dodatkową wartość społeczeństwu w inny sposób. Albo wcale. Jednak ta linijka z pięknego dziecięcego wiersza, zawsze ze mną została: "Tak więc dla wspólnej korzyści i dla dobra wspólnego,/ każdy musi pracować mój szanowny kolego". Dobrze jest mieć możliwość dosypania do wspólnej skarbonki. Dobrze jest mieć przywilej pracy zawodowej. Mi to przywróciło godność. 

sobota, 10 września 2022

Stara, cyniczna i pyskata



Stara, cyniczna i pyskata baba, czyli ja. Jakie to niesie skojarzenia? Zazdrośnica, zawistna, nie spełniona erotycznie, lesbijka, babochłop, brzydka, zimna, samotna i niewrażliwa na drugiego człowieka. Gdy myślimy o starym, cynicznym i pyskatym facecie, raczej widzimy kogoś, kto jest może bezczelny, ale pewny siebie i wartościowy. Przed takim mężczyzną czujemy respekt. Czy to tylko ja mam takie skojarzenia? Czy w naszej kulturze samo słowo "baba" nie przywołuje niepochlebnych konotacji? 

Subtelna dziewoja, przytakująca partnerowi, nie robiąca problemów i ceniąca nade wszystko dzieci, i sprzątanie? Nie mam nic przeciwko i trochę mam takiej kobietki w sobie. Jednak z przerażeniem myślę, że być może właśnie tego szuka przeciętny polski mężczyzna. Kobiety uległej, zgodnej, zakochanej właśnie w nim i spełniającej się jako matka. Niby nie ma w tym nic złego, jednak taki brak chęci posiadania partnerki, która ma swój własny charakter i swoje własne zdanie wydaje mi się nieco słabe. Z kolei demonizacja silnej żeńskiej postaci mówi wiele o tym, jak bardzo pozbawieni jaj są często mężczyźni. Cynizm, niewyparzona gęba i zmarszczki u kobiety to niechybne sygnały, ze mamy do czynienia z wiedźmą, nie z człowiekiem.

Oczywiście to, co dotąd napisałam to banał i duże uogólnienie. Jednak dla mnie, jako kobiety, która zawsze miała swoje zdanie, silny charakter i postępowała, tak, jak chciała, utożsamianie mnie praktycznie z czarownicą jest łagodnie mówiąc upokarzające. Kobiecość pożądana przez wielu niestety Polaków to uległość i słabość, zależność od mężczyzny i niemożliwość buntu. Jeśli nie dajesz się zamknąć w klatce, jesteś nikim! Nie jesteś mężczyzną, nie jesteś matką, nie jesteś katoliczką - jesteś śmieciem. 

Oczywiście jako silna osoba mam trochę te stereotypy w czterech literach, czasem jednak dochodzi do mnie, jaka ta narracja społeczna jest słaba, denna i krzywdząca. Zwłaszcza z upływem czasu, z biegiem naszego kobiecego życia, gdy wdzięki opadają, a lico się marszczy. Tracimy na wartości jako towar, ale czy zyskujemy ją jako ludzie? Ja mówię: pewnie zwykle tak. Nie jest to jednak popularne przekonanie. Stara, cyniczna i pyskata baba, zazdrości młodym i żółć się z niej wylewa za każdym razem, gdy zakwestionuje męskie argumenty. Bo nie może tego mężczyzny mieć. Bo nie spełnia kryteriów atrakcyjności - ani z wyglądu, ani z charakteru. Często tak się to postrzega. Mądrość przypisana jest patriarchom. Boginie patronujące wiedzy, wojnie, talentom i sprawiedliwości oddały laury i przywdziały kuchenne fartuchy. 

Jaki przekaz dajemy naszym córkom i w ogóle młodym kobietom i dziewczętom? Nie możesz przecież być naukowcem, prezydentem, czy dyplomatą. Ale zawsze możesz zrobić cycki i usta, schudnąć, nałożyć szpilki, wyjść za mąż, urodzić dzieci i spokojnie znosić wszystko, co twój wybranek mówi, robi i jak cię traktuje. Nie ma może w tym nic takiego tylko... ja bym zawalczyła o te wspaniałe kobiety, które może byłyby świetnymi uczonymi, artystkami, o ich potencjał, o ich talenty i o to, by znały wartość swoją, swoich poglądów, swojego języka i własnej wyjątkowości.

wtorek, 6 września 2022

Dolce nic nie robienie...




Jak słodko jest, gdy czas przepływa przez palce, umysł wypuszcza się swobodnie na tylko jemu znane ścieżki, a ciało zażywa błogiego relaksu. Dolce nic nie robienie... czy nie możemy wszyscy wrócić do spokoju powolnego życia, niskiej konsumpcji i serdecznych kontaktów międzyludzkich? Nie wiem, czy takie czasy - idylliczne, może legendarne - rzeczywiście kiedyś były. Wiem tylko, że jestem zwierzęciem, które zamiast chodzić po trawie, rzuć pokarm, pracować fizycznie, komunikować się z innymi członkami stada - siedzi x godzin w zamkniętym pomieszczeniu, na krześle, które przypomina narzędzie tortur. Zamiast grzać się w słońcu klepię w klawiaturę, żeby mieć jakiś własny skrawek sensu bycia w społeczeństwie nastawionym na pracę, pieniądze, zysk i toczenie jak Syzyf kulki gnoju wciąż pod górę i pod górę. Jesteśmy bogaci, a jak nigdy ubodzy. Za dobra materialne płacimy dziesięcinę własnym zdrowiem, radością życia, poczuciem szczęścia. Pracoholizm to gloryfikacja niewolnictwa. Najbardziej intratny nałóg, który pozbawia życia wasala, a wzbogaca coraz grubszego seniora. Wydaje ci się, że pańszczyzny nie ma? Myślisz, że okrutny kapitalizm i brutalny wyzysk bezbronnego robotnika to niechlubna przeszłość? Nie trzeba wspominać o potwornościach krajów trzeciego świata, gdzie za ziarnko ryżu szwaczki łatają twoje ciuchy z Zary. Za srajfona, konto na Netflixie, egipskie wakacje i torebkę Chanel pozwalasz sobie odbierać to, co w życiu najlepsze - spontaniczność i wolność. No, ja też na to pozwalam, choć chanelki nie posiadam :) 

Nie da się pewnie żyć na marginesie społeczeństwa, poza rynkowymi regułami gry. Nie dajmy się jednak omamić kolorowym obrazkom atakującym nas ze wszystkich stron. Żadna rzecz, nawet żadna podróż nie dadzą nam tego, czego potrzebujemy każdego dnia: czystego powietrza, słońca, ruchu, rodziny i poczucia, że jesteśmy częścią swojej społeczności. Izolacja, rywalizacja i perfekcjonizm zatruwają tak samo, jak wypijany w weekendy alkohol, zagryzany burgerem z Maczka. To, co nam wciskają w gęby marketingowcy tego świata to erzac, cholera, nie życie. Nie mam recepty na to, jak tombak zamienić w złoto. Nie bądźmy jednak ślepi i starajmy się wydrzeć dla siebie chociaż trochę szczęścia. Choć troszkę słodkiego far niente.

niedziela, 4 września 2022

Wolne dni i pusta głowa



Dwutygodniowy urlop, który dziś się kończy pozwolił mi na odpoczynek i prawdziwą radość z każdego dnia. Refleksji za dużo chyba nie miałam, książki, które przeczytałam były zdecydowanie lekkie. Urlop przypominał leniwe unoszenie się na spokojnej wodzie w słoneczny dzień. Nieuchronna obecność i potęga morza, nad którym spędziłam sporo czasu, dały mi dystans do własnej osoby. Jakież małe są moje problemy, jakie śmieszne i nic nie znaczące jest moje ego wobec potęgi i ogromu natury. Ryk morza, bryza i słońce zawsze wprowadzają mnie w stan medytacji. Mózg zajmuje coś silniejszego ode mnie, głowa jest naczyniem, w którym gromadzą się fale.

Powrót do pracy i codzienności jest nieunikniony. Jednak intencje, z którymi siadam do roboty - są moim wyborem. Czas, który jest przecież drogocenny bardziej niż inne kruszce należy wykorzystać z rozmysłem. Książki... dużo ich w kolejce, często polegam z czytaniem wobec lenistwa i zwykłego niechciejstwa. Chcę to zmienić, gdyż uwielbiam otwierać światy zaklęte w drukowanych kartach  książek. Praca... daje więcej radości niż niewygody. Niech tak zostanie. Kuchnia... dobre, aromatyczne świeże jedzenie - to podstawa dobrej energii i poczucia szczęścia. Sprzątnie... konieczność, niestety. Nauka hiszpańskiego... wymaga więcej mojego czasu i uwagi, niż dotąd jej poświęciłam. Innych priorytetów nie mam. Doba nie jest z gumy, a maksymalizm jest absurdem.

Pusta głowa powoli wypełnia się treścią, dni od powrotu znad morza mijają... Nie chcę utracić spokoju, który dały mi spacery po plaży. Dystans do siebie i innych oraz pamięć potęgi przyrody to najważniejsze pamiątki z wakacji. Nic lepszego nie mogłam przywieźć. I nic nie będzie mi lepiej służyć. 


czwartek, 4 sierpnia 2022

Pożegnania i powitania




Od dłuższego czasu nosiłam się z myślą o powrocie do tych moich tekścików. Wypaliłam się chyba dawniej, za dużo energii wkładałam w stawianie niemożliwych do realizacji wymagań samej sobie. Czerpanie poczucia bezpieczeństwa ze spełnienia szeregu trudnych warunków oznacza ciągłe bycie niebezpiecznym (? haha) - nie, niepewnym i zagubionym. Pożegnałam się z myślą o laurowych wieńcach, z wyobrażeniem akceptujących i dumnych rodziców. Pożegnałam się z nadzieją na ugaszenie smutku i samotności, które tak często zakradają się do mnie nieproszone. Pożegnałam się też z pomysłem pokoju we mnie samej, spokoju i harmonii. Nie jestem łagodną, harmonijną istotą. Jestem boginią wojny. Wojuję najchętniej z samą sobą. 

Puszczam kontrolę i zdaję się na wiatr świszczący mi w uszach i falę zalewającą mi usta. I tak nie mam na nic wpływu. Przynajmniej na nic, nad czym warto by mieć moc sprawczą. Bryza, czy huragan - przyroda dzika i gwałtowna w przebraniu czerwcowej stokrotki i chabrów zrobi ze mną co zechce i pożegna mnie z chichotem historii. Jak każdego. No to nie ściskam pośladów, tylko luzuję... (zwieracze? haha). 

Wraz z luzem przychodzi czas, który wykorzystuję na różne metody tracenia czasu. Spanie. Gotowanie. Spanie. Jedzenie i wypady do Żabki. YouTube, Instagram, Pinterest. I scrapbooking, medytacja, basen. Okazjonalnie lektura. Ostatnio Manuela Gretkowska. Tak samo jak ona zawieszona jestem między brakiem złudzeń i fascynacją ludowym obrzędem, między nauką a głosem podlaskiej szeptuchy. Polecam tę autorkę osobom, które lubią styl niezobowiązujący, eseistyczny, z perełkami pięknych scen stworzonych dzięki utalentowanemu pióru i pigułkami ciekawostek od Gretkowskiej - absolwentki filozofii z olbrzymią wiedzą. 

Uczę się hiszpańskiego. Mówię sobie - to inwestycja w przyszłość i umiejętność, która jeśli potrzeba zajdzie przyda się na dzikim zachodzie otwartego rynku pracy. Jednak obcuję tylko z hiszpańskojęzycznym serialem o narkotykach na Netflixie i Espanolas na YouTube, które mówią o ciuchach. No i ciuchy... nie mieszczę się w szafie, tak jak w prostym wpisie na blogu. Wylewam się. Także bezwstydnie tu, na tej platformie. Zatem nie wiem, czy chcesz tu bywać. Ale jeśli tak - hasta luego!