środa, 29 stycznia 2020

Połamane skrzypce, roztrwonione talenty.

Jestem niedoszłą skrzypaczką. Mój mały talencik muzyczny Ojciec, którego bardzo kochałam i bardzo za nim tęsknię, chciał zmienić w artyzm. Bezskutecznie. Grałam na instrumencie Paganiniego 6 lat i z ulgą się z tego wymiksowałam, jednak nie bez poczucia winy. Jakoś tak to wczesne złe ulokowanie mojego i Taty wysiłku sprawiło, że chyba przestałam w siebie wierzyć jako w kogoś, kto ma talenty rzemieślnicze/ artystyczne a tym bardziej może się w nich realizować.
Latami, jako młodej dorosłej i nadal, jako dojrzalszej dorosłej, śnią mi się połamane, zepsute skrzypce, śni mi się, że chcę być muzykiem.
Czy kiedykolwiek chciałam być skrzypaczką? Nie! Czy wiecie, jak wszystko boli, gdy godzinami tkwi się w skrajnie niewygodnej pozycji i zasuwa palcami i smyczkiem? Nie ma szans. Zawsze natomiast chciałam rysować i malować. I znać języki.
Podejść do regularnego rysowania miałam w życiu bez liku. Jako dziecko ciągle coś szkicowałam, później bardziej świadomie próbowałam coś tam sklecać, nigdy nie robiłam nic konsekwentnie. I mimo, że mam kilka całkiem niezłych "dziełek", które wyszły spod mojej ręki - opór przed twórczością pozostaje. Nie wiem, jak przełamać ten lęk przed brakiem perfekcji, brakiem zadowolenia, przed krytyką. Wiem, że to nielogiczne i niepotrzebne, ale lodowata ręka lęku łapie mnie za gardło kiedy chwytam za ołówek. Moje talenty rozmieniam na drobne nieważnych codziennych "pierdołkowatych" zapychaczy czasu, a serce garnie się do kolorów, do kształtów, do aranżacji rysunków.
Nie chcę z rzeczy, które są dla mnie ważne, dla których istnieje szansa, że mogą mnie uszczęśliwić i dać ujście emocjom i potrzebie tworzenia piękna tworzyć obowiązku. Nie chcę tu narzucać dyscypliny. Jednak szkoda mi roztrwonić talenty, które mam. Szkoda mi siebie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz