Nie wiem. Czy kobiecość to uległość? Czy poświęcenie? Czy instynkt macierzyński? Czy naiwność? Czy uroda? Czy słabość? Myślenie mistyczne? Brak logiki? Sympatia do magii, czarów i guseł? Sabat czarownic? Nie wiem.
Nigdy nie potrafiłam wyzbyć się logiki i trzeźwej oceny sytuacji w swoim postępowaniu, zwłaszcza przy ważniejszych decyzjach życiowych. Oczywiście bywało, że robiłam głupoty. No ale głupoty z kobiecością nie można utożsamiać.
Co więcej, do tego stopnia ufałam swojej własnej ocenie, ze nigdy nie bałam się iść pod prąd i wyłamywać, nawet jeśli stado widziało sprawy całkiem inaczej.
I ten instynkt solidarności kobiecej. Ja go nie posiadam. Nie mogłabym plotkować przy wyszywaniu, lub pieczeniu ciast. Tylko przy winie mogę plotkować. I przy piwie. Ewentualnie przy ginie z tonikiem.
Nie mogłabym mieć dziecka i na jego szczęście go nie posiadam.
Mogę mieć koty. A nawet starą panną nie jestem, co przeczy kolejnemu stereotypowi dotyczącemu kobiet.
Z kobiecych rzeczy lubię ciuchy, buty biżuterię i kosmetyki. Nie znoszę kolekcjonowania przepisów, robienia przetworów, polowania na okazje w marketach, przedszkoli, szkół i żłobków oraz wycieczek szkolnych w autobusach.
Nie cierpię jak mi się coś każe. Albo mówi mi że coś powinnam. Albo kwestionuje mój autorytet w sprawie, w której, zupełnie jak każdy prawdziwy mężczyzna, jestem absolutnie przekonana o słuszności swoich racji.
Mam uczucia i intuicje, którymi owszem kieruję się, ale tylko w granicach rozsądku.
Poddać się emocjom, słabości, żywiołom?
Wyzwolić swoje yin?
Prędzej wyzwolę z siebie upiorny, gorzki śmiech.
Nie jestem kobietą. I kropka!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz