Horyzont poglądów i przekonań, przynajmniej u mnie, przypomina siedzenie na tapczanie z kocem na głowie. Wiem tylko to, co pod kocem, co mam w głowie - nie wiadomo co i skąd, oraz monolog, który zapętla się wciąż i wciąż w ten sam sposób. Nie rozumiem w jaki sposób dialog byłby w stanie zmienić moją egzystencję w weselszą i szczęśliwszą. Mówię sama do siebie i zatykam uszy rękami.
Gadają do mnie spoza koca, coś próbuję odpowiadać, coś tam rozumiem, ale tak naprawdę nie. Tylko czasami ktoś, czy coś uchyla nieco mój koc. Jawi mi się zupełnie inny świat, odmienna perspektywa, świat na innych warunkach, lekki i pogodny. Jednak potrzeba bezpieczeństwa każe mi natychmiast wsadzać głowię z powrotem pod koc.
I chociaż nie chcę zdjąć z siebie koca, bo to wszystko co mam, co znam, jest mi ciepło, zacisznie i bezpiecznie - ogarnia mnie swego rodzaju tęsknota i ciekawość. I zastanawiam się nad tym, co by było, gdyby tego koca się pozbyć. No ale koniec końców przecież tu pod moim kocem jest najlepiej. Tak jak trzeba.
Życzę sobie odwagi, aby wysunąć nos spod swojego koca i poszerzyć horyzonty. Albo nawet zyskać odmienną perspektywę.



