piątek, 15 marca 2024

Sceptycyzm, czyli umiarkowany pesymizm

Sceptycyzm to postawa życiowa, która jest dla mnie naturalna. Umiarkowany, ostrożny optymizm był przez długi czas przedmiotem moich dążeń, pożądanym stanem umysłu. Lecz niestety. Pogoń okazała się daremna. Oczywiste jest to, że ten, który myśli, że ogólnie rzeczy mają się dobrze, sam miewa się nieźle. Ale mój sceptyczny umysł od razu podłapuje tę gimnastykę intelektualną i wytyka optymiście cóż - głupotę.

Są rzeczy, które się widziało i których nie da się odzobaczyć.

Nie wiem, jak mam nie wątpić we wszystko, skoro doświadczenie i rozum nakazują mi dystans, przekorę i gotowość na każdy możliwy scenariusz, jaki sprawy mogą przybrać. Zauważmy, że sceptycyzm nie zakłada od razu klęski, ale uznaje ją za wielce prawdopodobną. Pozytywne zakończenie każdej kwestii pozostaje miłą niespodzianką. Za każdym razem.

Językiem mojego sceptycyzmu są sarkazm oraz ironia. Śmiech, który zastępuje płacz. Bo skoro nie dziwi mnie krzywda, ból, czy smutek - mój, czy bliskich - dlaczego miałabym rozpaczać. Śmiech pozwala zachować dystans. Odrywa od rdzenia, w którym czuję się zraniona, dotknięta, samotna, rozczarowana. I w którym żądam sprawiedliwości. Ten rdzeń jest jednak w moim świecie tylko echem dziecka, którym byłam. Mózg przejął stery, odciął się od pełnej sentymentów ładowni, patrzy trzeźwo na rzeczywistość, nie spodziewa się niczego dobrego i śmiechem reaguje na przeciwności.

Czy sceptycyzm jest maską? Tak, jeśli każdą dorosłą postawę życiową można nazwać maską. Nikt z nas nie pozostaje autentyczny we wszystkim co robi. Każdy ma na sobie jakąś zbroję, jakiś hełm, czy kolczugę, które chronią go przed skutkami przeciwności losu. Dla mnie sceptycyzm jest naturalny jak miłość do przyrody. I podobnie jak w przyrodzie nie ma litości - nie widzę jej w świecie ludzkim. I tu i tu są wygrani i przegrani. 

Przy rozdawaniu kart nie znamy zakończenia gry. Ja wolę założyć, że raczej nie wygram, ale ucieszę się, jeśli dostanę w rozdaniu mocnego streeta. 


sobota, 24 lutego 2024

Grzeszę


Kim jestem, aby oceniać? Czym różni się grzesznik od grzesznika?

Kto daje mi prawo wydawania sądów? Skoro sama jestem słaba, mała, głupia. Dlaczego mogę widzieć cudze błędy, zapominając o swoich? Dlaczego mam przekonanie o swojej racji, nie ich?

Po pierwsze: kwestia przetrwania

Wydawanie sądów umożliwia mi zachowanie podstaw bezpieczeństwa. Nie chcę zginąć, być pobita, okradziona, lub wykorzystana przez kogoś, kogo przecież mogłam ocenić i trzymać się z daleka.

Po drugie: granice

Mam prawo do standardów. Mogę nie szanować osób, których poglądów i czynów nie szanuję. Albo nie lubić kogoś, kogo oceniam jako na przykład głupiego, lub nudnego, lub.... wstawić każdą inną możliwą ocenę.

Po trzecie: rozwój światopoglądu

Ścieranie się ze światem, dyskusje i oceny uczą. O sobie, o ludziach, o priorytetach. Oceniając, dowiaduję się, jakie są moje i cudze przesłanki działania. Ewoluuję i nie głupieję.

Po czwarte: szacunek do siebie/egoizm

Tak, to podstawa. Bez tego mnie zadepczą. Wrzeszczą - wrzeszczę głośniej! Biją - biję mocniej! To prawo, które nie jest idealne, ale skuteczne.

Po piąte: wzmocnienie indywidualności

Nie da się mieć charakteru, osobowości, siebie bez arogancji, bez dozy bezczelności.

Oceniam zatem, oceniam. Siebie też. Ale tobie nic do tego ;)

środa, 6 września 2023

Dlaczego warto cenić swoje wartości, obietnice, słowo i godność?


Żyjemy obecnie niestety w rzeczywistości, gdzie słowo ludzkie, przyrzeczenia, obietnice zdewaluowały się jak złotówka i dolar, a cnoty takie jak odwaga cywilna, życzliwość, szczerość, stałość i lojalność są równie rzadkie, jak lekceważone. Ludzie chyba naprawdę oceniają innych według kryteriów typu: o, jest fajny, fajne się z nią pije, ten koleś jest dziany, fajnie się z nim gada, ma super cycki, tyłek, czy spoko srajfona.

Uważam, że niewielu zadaje sobie trud przyjrzenia się drugiej osobie i docenienia jej zalet, zwłaszcza charakteru, takich których nie widać gołym okiem i bez większego wysiłku. Relacje, w które wchodzimy z ludźmi powinny być dla nas swego rodzaju sacrum. Nasze życie, poglądy, horyzonty, to, czemu poświęcamy swój czas i jakich wyborów dokonujemy zależy zawsze od tego, jakich ludzi mamy w swoim otoczeniu.

Jeśli nie jestem w stanie ocenić i docenić rzeczywistych zalet charakteru osoby, z którą się zadaję, nie będę w stanie po pierwsze zadbać o to, by moje kontakty społeczne były owocne dla mnie i dla otoczenia, a po drugie - nie będę w stanie zorientować się, że relacja, w której się znajduję jest manipulacyjna i dysfunkcyjna, a tym bardziej wyrwać się z matni tego typu zależności.

"Człowiek" brzmi dumnie tylko wtedy, gdy potrafi dokonać świadomego wyboru wartości, a także zrozumieć znaczenie i konsekwencje tego wyboru oraz je zaakceptować.

Moim zdaniem, wedle mojego rozumienia "człowieczeństwa" "człowiek" brzmi dumnie tylko wtedy, gdy wartości wybrane są raczej pomocne dla społeczeństwa niż szkodliwe. Bo są ludzie, którzy świadomie wybierają wartości krzywdzące i niszczące dla innych.

Dlatego tak bardzo ważne jest, aby umieć oceniać relacje nie tylko przez pryzmat "fajnej zabawy", "miłej rozmowy", "sympatycznych gestów". Wartościowe relacje wymagają sporej i ciągłej refleksji. Wtedy dużo łatwiej jest zorientować się, że istnieje podskórna patologia, która szkodzi nam, a może nas zniszczyć.

Ludzi należy oceniać. Dorosłych, poczytalnych ludzi. Dlatego trzeba zawsze wiedzieć kim się jest, co jest dla nas ważne i trzymać się tego. Bo to daje nam poczucie tożsamości, ale także przystań i schronienie w czasach trudnych, gdy o dobrych ludzi ciężko.

niedziela, 3 września 2023

Maria Czubaszek - bez niej to nie to samo!


Przeczytałam wczoraj książkę, która jest wyborem krótkich form, jakie Maria Czubaszek pisała w swoim płodnym pisarskim życiu. Książka nosi tytuł "Niestety wszyscy normalni". Niestety zgadzam się z nią.

Nieźle się ubawiłam na Wyspach Hula-Gula. Ale nie jest to humor dla wszystkich. Absurdalny, sarkastyczny i z dużą dozą dystansu do ludzi i norm społecznych. Związki małżeńskie, krótkie i niesatysfakcjonujące oraz akty nierządne, przeradzające się w kolejne związki małżeńskie, znowu niesatysfakcjonujące, okraszane "na boku" kolejnymi aktami nierządnymi...

Czyli wszyscy niestety normalni...

Jaki jest sens honorowania norm społecznych? Raczej go nie ma. Są za zamkniętymi drzwiami tak rzadko przestrzegane, że wydają się, mi przynajmniej, ostatnią brzytwą, której chwyta się człowiek współczesny przepadający w toni nihilizmu.

Na nihilizm jest jedno lekarstwo - poczucie humoru. Dystans. Zrozumienie i akceptacja absurdu. Nic nie ma sensu. I to jest normalne. Więc siądźmy w fotelu, przytulmy psa (lub kota), zapalmy papierosa (lub wypijmy lampkę wina) i zrelaksujmy się. Bo i tak z tej imprezy żywi nie wyjdziemy!


sobota, 2 września 2023

Ja nie jestem kobietą, czyli jak mam wyzwolić swoje yin??




Nie wiem. Czy kobiecość to uległość? Czy poświęcenie? Czy instynkt macierzyński? Czy naiwność? Czy uroda? Czy słabość? Myślenie mistyczne? Brak logiki? Sympatia do magii, czarów i guseł? Sabat czarownic? Nie wiem.

Nigdy nie potrafiłam wyzbyć się logiki i trzeźwej oceny sytuacji w swoim postępowaniu, zwłaszcza przy ważniejszych decyzjach życiowych. Oczywiście bywało, że robiłam głupoty. No ale głupoty z kobiecością nie można utożsamiać.

Co więcej, do tego stopnia ufałam swojej własnej ocenie, ze nigdy nie bałam się iść pod prąd i wyłamywać, nawet jeśli stado widziało sprawy całkiem inaczej.

I ten instynkt solidarności kobiecej. Ja go nie posiadam. Nie mogłabym plotkować przy wyszywaniu, lub pieczeniu ciast. Tylko przy winie mogę plotkować. I przy piwie. Ewentualnie przy ginie z tonikiem.

Nie mogłabym mieć dziecka i na jego szczęście go nie posiadam.

Mogę mieć koty. A nawet starą panną nie jestem, co przeczy kolejnemu stereotypowi dotyczącemu kobiet.

Z kobiecych rzeczy lubię ciuchy, buty biżuterię i kosmetyki. Nie znoszę kolekcjonowania przepisów, robienia przetworów, polowania na okazje w marketach, przedszkoli, szkół i żłobków oraz wycieczek szkolnych w autobusach.

Nie cierpię jak mi się coś każe. Albo mówi mi że coś powinnam. Albo kwestionuje mój autorytet w sprawie, w której, zupełnie jak każdy prawdziwy mężczyzna, jestem absolutnie przekonana o słuszności swoich racji.

Mam uczucia i intuicje, którymi owszem kieruję się, ale tylko w granicach rozsądku.

Poddać się emocjom, słabości, żywiołom?

Wyzwolić swoje yin?

Prędzej wyzwolę z siebie upiorny, gorzki śmiech.

Nie jestem kobietą. I kropka!

środa, 14 czerwca 2023

Co mnie ostatnio poruszyło?



Nie mogę zapomnieć o ludzkiej, także mojej obojętności i cierpieniu, które dzieje się obok mnie, a ja tego nie widzę albo świadomie, nieświadomie zamykam oczy. Bo nie umiem unieść smutku i bezradności. Chcę nie oceniać, a moje myśli i słowa chlastają jak najcieńszy bicz. Chcę kochać a nienawidzę. Chcę pokoju, wprowadzam wojnę - wewnętrzną, która raz po raz wylewa się poza moje ramy i dotyka falą przypływu innych.

Nie wiem, jak iść drogą środka. Jak nie rozpaczać. Jak zarządzać emocjami. Co to znaczy czuć na pół gwizdka. Chcę tak, ale jak? Jak to zrobić? Wiem, że kora mózgowa pozwala człowiekowi zarządzać wierzganiem części limbicznej. Ale może ja tej kory nie mam. Albo nie umiem jej używać. Albo tak naprawdę nie chcę?

Ile z siebie tak naprawdę stracę tracąc nadwrażliwość i labilność emocjonalną? Stając się stateczną mieszczanką, kulturalną przedstawicielką niższej klasy średniej. Ciągnie mnie do tego, ale jednocześnie trochę mi wstyd tak wylinieć z charakteru. Półśrodki zawsze mnie mierziły. Czy zatem wobec ciągłej walki ze sobą i z wiatrakami, która wykańcza mnie coraz bardziej - poddać ten sparing, czy też machnąć ręką na rozsądek - i zaakceptować swoje szaleństwo?

Przypomniałam sobie ostatnio to, jak moja babcia czesała mnie pewnego dnia i powiedziała: "Zuziu, ty jesteś rozsądna". Czuję, że powinnam taka być. Ale wiem, że przeczy to mojej naturze. Nie jestem marynarzem, jestem korsarzem, nie walczę z wrogiem, walczę o wolność, marzę, myślę, a dopiero potem działam. Nie umiem nie balansować na krawędzi.

Poruszyło mnie do szpiku kości żniwo, jakie zebrały obojętność i zachowawczość lekarzy, a także świadome, złośliwe działania prawicowych polityków i bandyckiego kleru przeciwko wolności aborcyjnej w Polsce. Młode kobiety boją się o siebie, swoją przyszłość, o rodzinę i o zdrowie - psychiczne i fizyczne. Stare kobiety boją się o swoje córki, wnuczki, siostrzenice, młodsze koleżanki.

Poruszyło mnie ostatnio to, że wiem z całą mocą, że dobrze, że nie mam córki. Ta moja córka, która hipotetycznie mogłaby począć się, urodzić i żyć - ja cieszę się za nią, że się nigdy nie urodziła. Bo tu nie da się żyć!

Chcę zatem krzyczeć, choć nikt prawie nie krzyczy, chcę krzyczeć, choć nikt prawie nie słucha...

wtorek, 6 czerwca 2023

Diamenty - dlaczego to najlepsi przyjaciele kobiety?

"Diamonds are a girl's best friends" śpiewała piękna Marylin...



Jesteśmy w polskiej kulturze jeszcze w dalszym ciągu wychowywane tak, że oczekuje się od nas czystości - fizycznej i moralnej. Powinnyśmy być kulturalne, posłuszne, pełne miłości, oddane mężowi i dzieciom.

Oczywiście ta narracja nie jest obecnie tak jawnie propagowana jak w pokoleniach obecnych czterdziestolatków i starszych. Jednak wciąż próbuje się młode kobiety przymuszać do wzorca, który nie ma racji bytu z punktu widzenia ich godności osobistej oraz praktyki i prozy życiowej.

Godność kobiety powinna wyrażać się w traktowaniu każdej z nas na równi z kolegami płci męskiej jeśli chodzi o docenienie talentów, umiejętności i wyników - na gruncie szkolnym i zawodowym. Nie musimy godzić się na traktowanie pobłażliwe, lekceważące i pretensjonalne. Niestety w tym kraju jest to nadal powszechne podejście do kobiet.

Z kolei praktyka życiowa jest taka, ze niezależnie od tego, czy pracujemy zawodowo, czy nie - pieniądze, własne pieniądze są lub wkrótce będą każdej z nas niezbędne! Musimy my dziewczyny zawsze o tym pamiętać!

Miłość to kapryśne bóstwo, a często skłania nas do oddania życia i całego czasu dzieciom i panu mężowi. I co się dzieje, gdy panu mężowi się odwidzi? Jesteśmy bez środków do życia. 

Gdy mamy dzieci i pracę zawodową, męża lub nie męża - można założyć się, że zarabiamy mało, bo zgodzimy się na każde warunki - żeby dzieciom zapewnić tyle, ile się da. Dzieciom. Właśnie - dzieciom. I budzimy się po kilkunastu latach zmęczone, schorowane, pomarszczone, bez szans na godne materialnie życie.

Gdy jesteśmy same - cóż, czas mija, a my kobiety jesteśmy traktowane jako dobro, towar. Bez środków na botoks, zabiegi, dobre ciuchy i siłkę - jesteśmy bez szans nie tylko na seks, ale także na poważne traktowanie w środowisku zawodowym.

Nie przesadzam. Kobieta, z dziećmi czy nie, zawsze lepiej wyjdzie na tym, że ma te diamenty, niż ich nie ma.

Diamenty to uroda, status, pozycja startowa dla dzieci, niezależność, władza nad naszym życiem.

Nigdy nie mów drugiej kobiecie, że jest płytka, interesowna, cwana, chciwa, bo:

...bez pieniędzy

kobieta zawsze umiera w nędzy...