środa, 7 września 2016

O czym myślę, gdy myślę o Juliecie?

Bardzo lubię filmy Pedro Almodovara. A do kina chodzę bardzo rzadko. Znalazłam się w Cinema City w zeszłą sobotę na nowym filmie hiszpańskiego reżysera - "Julieta". Film oczywiście o kobiecie. Oczywiście cudne zdjęcia. Świetna gra aktorów. Feeria emocji i odcieni uczuciowych. Nieszablonowe osobowości.
O czym jednak myślę, gdy myślę o tytułowej bohaterce Juliecie to jak mały wpływ mamy na to, co nam się przydarza. I jak bardzo bardzo mało możemy w naszym życiu kontrolować. Ja osobiście zawsze strasznie się wszystkiego boję, wszystko staram się planować, trzymać rękę na pulsie. I gdy świat pokazuje mi język i gra na nosie, kończy się to dla mnie dużym stresem, niepokojem, frustracją.
Wszelka idea pracy nad sobą, wprowadzania zmian do swojego życia zakłada pewną dozę kontroli. Łapię się jednak na tym, że jestem napięta do ostateczności i wykończona próbując łapać wszystkie sznurki w swoim prywatnym teatrzyku. Jaki ja mam na cokolwiek wpływ? To tak jakby mrówka chciała zawrócić rzekę. Moje starania na niewiele się zdają, rzeczywistość pokazuje kły, spadam z kalendarza i jego dokładnych ustaleń i muszę pogodzić się z losem.
Sztuka życia to chyba sztuka balansowania na krawędzi, elastyczności, dostosowywania się do nowych sytuacji - i akceptacji tego, co się dzieje. Ja jednak nie jestem skłonna popuścić. Choć nerwy mam napięte jak postronki, choć ścięgna są bliskie naderwania, a szczęki ściśnięte - boję się zaufać życiu. Nie wierzę w jego dobre intencje.
Co zrobić. I tak przegram tę walkę. Znajdę się w sytuacji, gdy albo wyluzuje albo pęknę. I to będzie wielki huk!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz