czwartek, 14 lipca 2016

Luz...


Jestem osobą niezwykle nerwową, lękliwą, marudną, ze skłonnością do zamartwiania się sprawami, które nie istnieją albo na które nie mam wpływu. Do tego stopnia, że te cechy mojego usposobienia naprawdę utrudniają i psują mi życie. Zadręczam samą siebie, spinam się, kurczowo próbuję się trzymać planów, przekonań, ludzi, rzeczy, przyzwyczajeń, które chwilowo dają mi poczucie bezpieczeństwa. Czasem aż brak mi tchu, blokuję się do tego stopnia, że ruch w którąkolwiek stronę staje się niemożliwy. Jest to tyle męczące, co nieświadome. Mimo, że na powierzchni staram się dbać o siebie, nie napinać, być dla siebie łagodną, wewnętrznie łapię samą siebie kurczowo za gardło i podduszam.

Zastanawiałam się ostatnio, jak to zmienić. Jak można zyskać dystans do spraw, na które nie ma się wpływu? Jak można podchodzić do samej siebie z humorem? Jak spojrzeć na siebie w krzywym zwierciadle? Jak wyluzować, jak się wyciszyć?

Życie nie jest zadaniem. Nie wszystko jest drogą pod górę, nie we wszystkim trzeba być dobrym, nie wszystko musi się udać, nie zawsze musi być dobrze, negatywna strona życia ISTNIEJE.

Jedyną drogą z tego kleszczowego uścisku wydaje mi się nauczenie się z powrotem dziecięcego zaufania do tego, co mówi ciało, do tego, co w głębi serca wydaje się prawdziwe. Oczywiście jest tyle nabytych nakładek na naszą świadomość, że odzyskanie takiego dziewictwa, dokopanie się do samej siebie jest niezwykle kłopotliwe. Dlatego właściwą drogą wydaje mi się droga przyjemności, radości i odpoczynku. Jak to jest że w niedzielny poranek, po luźnej sobocie i po dobrze przespanej nocy budzę się w dobrym humorze i 15 lat młodsza? Dlaczego lubię wtedy samą siebie? Dlaczego jestem radosna? Bo odzyskuję w jakimś stopniu siebie. Strząsam brud świata i jestem sama, młodsza i lżejsza. Stan idealny.

Oczywiście w stresie i pośpiechu dnia codziennego trudno o taki stan. Zamieszanie spraw miesza mi w głowie. Głębokie wdechy nie pomagają. Poczucie humoru zawodzi. Co robić? Próbuję wsłuchiwać się w siebie. Rozpieszczać, w miarę możliwości odpocząć. Przekonuję się, że jest ok. I wierzę, że luz przyjdzie, kiedyś. Że dusiołek zejdzie z piersi...

Tak naprawdę nie wiem tego. Poszukuję. Może filozofia polega nie na strzęsieniu dusiołka, ale na zaprzyjaźnieniu się z nim. Na skupieniu na czymś innym. Niech on sobie będzie, ja zajmę się sobą i swoimi sprawami...Jakże chcę tak umieć....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz