Żyje człowiek na tym świecie i im jest starszy, tym większy jest ładunek - rzeczy, relacji, wspomnień, wdzięczności i nienawiści - to ciąży i nie pozwala na swobodę i wolność. Jak żyć, gdy tyle zobowiązań spoczywa na mnie, pętając naturalne odruchy? Ciążenie codzienności, ten beznadziejny kierat bezsensownych działań, które jak praca szaleńca nie mają ani końca ani sensu.
Gnam gdzieś donikąd jak pies za własnym ogonem, w amoku myśli, które nie są moje i wierzeń, które wzięły się nie wiem skąd i nie mają dla mnie znaczenia. Smoke and mirrors, więc nie widać co za mną i co przede mną, tylko mgłę, która nie pozwala jasno zobaczyć gdzie jestem, skąd przyszłam i dokąd zmierzam.
Ładunek przyziemności, ten kat kreatywności i szczęścia, zmienia mnie w martwą, ziemistą bryłę zoranej gleby. Tak jak świeże błoto niezdolna jestem do nabrania kształtu i nie ma we mnie lekkości. Ginę pod pługiem codziennego syzyfowego bezsensu. A ponieważ jestem ziemią, do ziemi wrócę, a ponieważ duszę zgubiłam po drodze - w tej ziemi zostanę i mnie nie będzie, choć i teraz już nie ma.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz